Dalej jesteśmy jeszcze w Delhi. Pobudka o 6 rano, szybkie śniadanie i taxi na lotnisko już czeka. Po ok 40 minutach dojeżdżamy do lotniska. Ogromne międzynarodowe lotnisko o bardzo wysokim standardzie - nie to nie są Indie. Wylot mamy o 10 i lecimy Air India przez Mumbai do GOA.
Lądowanie na GOA, wyjście z samolotu i buch - po zimnym od klimatyzacji powietrzu w samolocie nagle uderza w nas fala gorącego i wilgotnego powietrza. Przez środek lotniska przebiega jakaś lokalna droga, więc tylko po naszym lądowaniu, ruch się wzmaga.
Szybka decyzja, że jedziemy na północ do miejscowości Baga. Szukamy taxi. Jest budka z pre-paid taxi, więc zamawiamy 2 klimatyzowane taxi. Cena 1100 rupi za 4 osoby. Jedziemy. Ale tutaj ładnie, palmy, słoneczko, słońce, czysto - tego nam było trzeba po tygodniu w syfie. Kierowcy proponują nam noclegi w Baga. Z racji tego, że kompletnie nic nie mieliśmy zarezerwowanego zgodziliśmy się, aby nam pokazali. Dojeżdżamy do miejsca docelowego i jakoś tak dziwnie, podobnie. Główna uliczka, same pamiątki, knajpki - mówimy Łeba w sezonie:).
Niestety noclegi zaproponowane przez kierowców okazały się zbyt drogie i brzydkie. Decydujemy się usiąść w knajpce coś zjeść i podzielić się na grupki w celu poszukiwania noclegów. Szybko okazuje się, że to miejsc jest już strasznie zniszczone przez turystów z Rosji, pod których wszystko jest przygotowane. Nawet nas z nimi mylą. Po 2 godzinach i zobaczeniu plaży, cen noclegów i stwierdzeniu, że tu jest syf i uciekamy stąd jak najszybciej. Chyba najlepsza decyzja podczas całego wyjazdu.
Wsiadamy w autobus, jedziemy 3 przystanki i każą nam się przesiąść do innego autobusu, który jedzie do większego miasta w celu przesiadki do Margao a następnie do Palolem. Z racji tego, że jest już wieczór i dowiadujemy się, że z Margao do Palolem rzadko jeżdżą autobusy - bierzemy kolejną taxi. Nikt nas nie chciał wziąć w 8 osób do jednego auta, mimo, że wcześniej nie było takiego problemu. No nic trzeba wziąć 2 taxi. Całą ekipą zmierzamy do umówionych samochodów, ale nagle podchodzi do nas gościu i proponuje nam, że weźmie nas wszystkich razem w cenie jednej taksówki. Nawet się nie zastanawialiśmy tylko zaczęliśmy się do niego ładować. Niestety facet dostał po twarzy od "kolegów" z oczekujących samochodów, za to, że zabrał im klientów. Niestety biznes is biznes i nie było sentymentów. Ruszamy, trochę ciasno, no ale to tylko 1,5 godz drogi.
Wysiadamy i szukamy noclegów. Znów się rozdzielamy a to już noc była. Część poszła do kafejki poszukać czegoś w necie, część rozmienić pieniądze i zobaczyć ogólnie miejscowość. Przypadkiem przed jedną kafejką spotykam polaków i pytam gdzie i za ile mieszkają i czy są miejsca. Udało się! Znaleźliśmy fajny pokój z klimatyzacją i bardzo blisko plaży i centrum. Cena 1100 rupi za 2 osoby za dobę. Wavelet Beach Resort - polecam to miejsce wybierającym się na GOA do Palolem. Bardzo mili i sympatyczni właściciele i dobre ceny (w Baga pokój 2 osobowy min. 2500 rupi).
|
Wavelet Beach Resort |
Spotkanych polaków pytamy również gdzie dobrze zjeść i polecają nam meksykańską knajpę obok miejsca gdzie na początku się spotkaliśmy. Więc zostawiamy bagaże i idziemy do "karalucha". Dostajemy menu - same pyszności, których wcześniej w Indiach nigdzie nie było. Pierwsza myśl, zjemy pizze. Niestety było już ok 23 więc mieli wyłączony już piec do pizzy. Bierzemy krewetki, steki z rekina, paluszki rybne, soki ze świeżych owoców. Wszystko przepyszne i tanie! Już wiemy gdzie będziemy się stołować. Wieczorem jeszcze część poszła na plażę i do pokoju spać - jutro też jest dzień.
Wstajemy o 10, idziemy do naszej knajpki na śniadanie. Zamawiamy omleta z serkiem, świeży soczek, pyszne bułeczki z serkiem i pomidorkiem. Całość na nasze ok. 8 zł. Niestety od tej pory nasza meksykańska knajpa została nazwana "karaluch" a to za sprawą tych zwierzątek. No ale nas to nie zraziło.
Udajemy się na plaże. WOW! Takie pierwsze wrażenie. Aż teraz mam ciarki jak sobie pomyślę o tym widoku. Idziemy się przejść, porobić trochę zdjęć, pomoczyć stopy. Zaczepiają nas co chwila właściciele łódeczek na plaży i proponują rejs na delfiny. Mamy szczęście, bo dziś są blisko i będzie taniej - przekonuje jeden z właścicieli. Byliśmy tylko w 2 osoby więc mówimy, że możemy przyjść innym razem, jak będziemy w 8 osób. Wracając kusimy się na rejs, ale w głąb wyspy po rzece. 250 rupi za 2 osoby to jak za darmo za godzinny rejs.
Coś pięknego. Zupełna cisza - uszy aż szaleją po tygodniu z klaksonami w tle. Słychać śpiew ptaków, odgłosy małp z lasu, latające orły. Przepięknie.
Po rejsie wracamy do pokoju zostawić aparaty, kupić ręczniki na plażę i dołączamy do reszty grupy.
Idziemy całą bandą na plaże, zahaczając po drodze o monopol i zimne piwko. Woda ciepła jak zupa, spore fale - jesteśmy w raju.
|
Palolem beach |
Zamawiamy rejs na delfiny. Dowiedzieliśmy się ile mniej więcej kosztują od naszej właścicielki i właśnie tyle ustalamy. Przy 8 osobach po 200 rupi. Zaczęły zbierać się czarne chmury więc idziemy na obiad. Zaczyna lać. Jak się później okazało w tym rejonie nasza właścicielka hotelu przez całe życie nie widziała deszczu o tej porze roku.
Kiedy przestaje padać idziemy do pokoju się przebrać i udajemy się wieczorem na drinki do baru. Było nam mało i zachciało się
Bhang lassi. No nic raz się żyje więc wszystkiego trzeba spróbować. Potem jeszcze chwilkę poleżeliśmy na plaży i nagle chyba napój zaczął działać, bo zwijaliśmy się ze śmiechu idąc do hotelu. Pora spać.
Niestety drinki i napój zrobiły swoje i nie jestem w stanie wstać na 7 rano na delfiny. No nic trudno. Wstałem o 11, śniadanie i plaża. Za 100 rupi wynajmuje kajak i płynę w miejsce gdzie są wszystkie łódeczki. Tam muszą być delfiny. Spóźniłem się, bo odpłynęły. Wracam na brzeg, 2 godziny na słońcu, obiad we włoskiej knajpie, następnie zamawiamy całodniową wycieczkę do parku narodowego
Bhagwan Mahaveer, na plantację przypraw i przejażdżkę słoniami. Po męczącym kolejnym dniu w raju pora spać.
Rano czeka na nas już samochód. Pakujemy się i ruszamy na wycieczkę, która okazała się niestety droga i beznadziejna. Jedynie w parku narodowym wodospad i małpy fajne, ale ferma słoni to totalny niewypał. Strasznie drogie - każda osobna atrakcja 700 rupi (spacer na słoni, kąpiel ze słoniem, polanie wodą to wszystko osobne atrakcje). Kupujemy sok ze świeżo wyciskanego bambusa. 2 osoby decydują się na słonie , ale wracają strasznie niezadowolone.
Kolejną atrakcją na jaką nas zabierają jest plantacja przypraw. Nawet po słoniach nikomu tam się nie chciało i prosimy aby nas zabrał w jakieś inne miejsce. Zawozi nas na zupełnie inną i dużą plantację, gdzie w cenie wejścia (400 rupi osoba) jest lunch. Beznadziejny, bo beznadziejny ale był. Na deser kiść bananów, która wisiała sobie przy zadaszeniu. Ruszamy na zwiedzanie plantacji przypraw. M.in. dowiadujemy się jak rośnie cynamon, wanilia, szafran, kardamon, kawa, ananasy. Z tym będzie związany konkurs, który wkrótce pojawi się na blogu. Do wygrania zestaw herbat prosto z Indii.
Wszyscy już zmęczeni i udajemy się do hotelu. Gorący wieczór spędzamy na kocyku na plaży sącząc drinki. Przybłąkał się do nas jeden z wielu chodzących bezpańsko po plaży psów. Tak się zżył z nami, że każdy kto chciał się do nas zbliżyć, bądź przechodził obok koca został obszczekany i pogoniony przez naszego "Janusza". Tak mija nam kolejny dzień.
Następnego dnia standardowo śniadanie i plaża. Po 2 godzinach na słońcu decydujemy się na skutery. Dostaliśmy od polaków namiary na bezludną plażę, na którą rano wybrały się już 2 osoby od nas. Postanawiamy do nich dołączyć. Skuter 250 rupi za dzień, motocykl 300 rupi. Jako, że od czasu zdania prawka na motocykl nie miałem okazji pojeździć - wypożyczam go. Paliwo 70 rupi za 1 l. Tankujemy i jedziemy. Spotykamy po drodze naszą dwójkę, która już wracała coś zjeść, ale jadą nam pokazać gdzie jest ta plaża -
Galgibaga beach. Niestety w pewnym momencie jedna osoba się wywaliła na skuterze i trochę przetarła o asfalt. Co chwilę zatrzymują się miejscowi i proponują pomoc. Decydujemy, że wzywamy pogotowie, bo uderzyła głową o asfalt. Całe szczęści oprócz zadrapań nic się nie stało. Ja z Wiktorem udajemy się jeszcze na zachód słońca na tą bezludną plażę.
|
Galgibaga beach |
Wracamy, oddajemy skuterki i zamawiamy na następny dzień od rana.
Rano wybieramy się na wczorajszą plażę. Tam czekamy na pozostałą ekipę, która poszła jeszcze na śniadanie. Zero ludzi, spore fale i tutaj naprawdę zobaczyłem pierwszy raz co to znaczy prąd morski. Był bardzo silny, ale zabawa była przednia. Po jakimś czasie dojeżdża do nas reszta i ruszamy na kolejną bezludną i najpiękniejsza plażę jaką widzieliśmy na GOA -
Polem beach. To tutaj dopiero jest jak w raju. Palmy, przepiękne bungalowy przy plaży, praktycznie nikogo, oprócz obsługi.
|
Polem beach |
|
Polem beach |
Zbliża się wieczór, więc pora wracać do hotelu, bo 2 pary wybierają się dziś na noc do bungalowów na wysepkę. Zostawiają u nas bagaże, razem idziemy na kolację, świeże rybki (rekiny, tuńczyki porcja ok 300 rupi z frytkami i surówką) i rozstajemy się na ostatnią noc na GOA.
Ostatni dzień w tych przepięknych rejonach Indii. Doba hotelowa kończy się o 11, ale przemiła właścicielka pozwala nam zostawić bagaże i po plaży wziąć prysznic przed podróżą. Mamy kupione bilety na sypialniany autobus. Po całym dniu na plaży i obiedzie czeka na nas już taxi. Musieliśmy dostać się do Margao, skąd ruszał nasz nocny autobus do Mumbai. Cena za kuszetkę 950 rupi za osobę. 600 km 12 godzin jazdy. Jutro będziemy w stolicy Bollywood. CDN.
Poprzednie dni:
1. Indie - start wyprawy (Qatar)
2. Jodhpur - niebieskie miasto
3. Jaipur - różowe miasto
4. Agra - Taj Mahal
5. Delhi - stolica Indii
Film z podróży:
1. Film z wyprawy do Indii