HRS

piątek, 29 marca 2013

Amerykański poranek

Dziś przepis zza oceanu, zatem moich wędrówek kulinarnych ciąg dalszy. Od dawna myślałam o przyrządzeniu śniadania typowo amerykańskiego, gdyż dopadła mnie monotonia. Muszę przyznać, że dietetyczne to na pewno nie jest, ale raz na jakiś czas można sobie na to pozwolić, a dostarczenie inwencji twórczej sprawiło, że śniadanie stało się prawdziwą ucztą.


Składniki:

3 duże jajka
40 dag wędzonego boczku
pomidor , ogórek , rzodkiewka i szczypiorek do dekoracji
szklanka soku pomarańczowego

Pancakes:

2 szklanki mąki pszennej
2 jajka
1,5 szkanki mleka
75 g sklarowanego masła
      2 łyżeczki proszku do pieczenia
      4 czubate łyżki cukru
      szczypta soli

Przygotowanie:

1. Jajka dokładnie myjemy osuszamy ściereczką, boczek kroimy w plastry.
2. Wszytko smażymy na patelni, aż jajka się zetną a boczek zarumieni się po dwóch stronach.
3. W międzyczasie przygotowujemy ciasto na naleśniki. Mąkę przesiewamy i dodajemy resztę składników : jajka, mleko, rozpuszczone masło, cukier i sól.
4. Wszytko dokładnie mieszamy. Ciasto musi mieć konsystencję gęstej śmietany.
5. Na sam koniec dodajemy 2 łyżeczki  proszku do pieczenia i odstawiamy na 5 min.


6. Patelnie rozgrzewamy z maleńką ilością oleju. Uwaga temperatura nie może być za wysoka, bo pancakes bardzo szybko się przypiekają.
7. Na wylanym cieśnie na patelni powinny pojawić się bąbelki.  Kiedy boki zaczną robić się suche dla pewności sprawdzamy łopatką czy naleśnik jest brązowy, jeżeli tak to przekręcamy na drugą stronę.
8. Gotowe Pancakes smarujemy czym się da: dżemem, nutellą, miodem wiadomo, że najlepiej smakują z prawdziwym syropem klonowym.
9. Ja całość polałam sosem truskawkowym i udekorowałem bananami :)

S M A C Z N E G O ! ! ! 

środa, 20 marca 2013

Słodka pokusa - mus czekoladowy.


Związku z nadejściem astronomicznej wiosny, dziś na blogu nie mogło zabraknąć deseru na osłodzenie zimowej pogody za oknem. Mus czekoladowy to przepis naprawdę banalny do wykonania :) Będziecie zachwyceni jego smakiem- jest delikatny, puszysty rozpływa się w ustach po prostu pyszny ! Najlepiej przekonajcie się sami.




Składniki:


*1 tabliczka gorzkiej czekolady Wedla

* 1 szklanka śmietanki kremówki 30%

* 3 duże jajka

* 4 czubate łyżki cukru

*  wiórki czekoladowe, truskawki i mięta do        dekoracji







Zaczynamy od wcześniejszego schłodzenia śmietany kremówki. Czekamy do momentu, kiedy zrobi się całkowicie zimna, następnie ubijamy ją prawie na sztywno mikserem i wstawiamy ponownie do lodówki.













W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę. 











W między czasie, gdy czekolada całkowicie się rozpuszcza, jajka dokładnie myjemy i wycieramy ściereczką. Żółtka oddzielamy od białek. 
Do białek dodajemy szczyptę soli i ubijamy sztywną pianę
Do żółtek dodajemy 4 łyżeczki cukru i ucieramy. Całość łączymy bardzo delikatnie z ubitą wcześniej śmietaną. 








Na sam koniec dodajemy rozpuszczona czekoladę ponownie mieszamy.








Gotowy krem przekładamy do
pucharków/ kieliszków na około 30 min do lodówki, aby dobrze się schłodził.
Dekorujemy bitą śmietaną, truskawkami, miętą i wiórkami czekoladowymi.







Smacznego! 

sobota, 16 marca 2013

Orientalne gotowanie czyli sajgonki



Moja dzisiejsza  propozycja nawiązuje przede wszystkim do kuchni chińskiej, którą uwielbiam kiedy tylko nadarza się okazja biegnę po moje sajgonki a tym razem postanowiłam zrobić je sama. Danie nie wydaje się trudne, ale na pewno jest pracochłonne. Całkiem sporo roboty jest przy zawijaniu sajgonek, podobnie jak przy zawijaniu gołąbków zwłaszcza jak się robi większa ilość, ale zapewniam smak wynagrodzi czas spędzony w kuchni ;-)Sajgonki możemy przygotować na mnóstwo sposobów. Ten przepis, który Wam zaprezentuję możecie dowolnie modyfikować o ulubione przyprawy (czosnek, imbir, chili, sos rybny, ostrygowy itp.) czy dodatki (krewetki, kurczak, pędy bambusa czy grzyby shitake).
To co? Zaczynamy !



Składniki: 

-papier ryżowy
-makaron sojowy 
-500 g mięsa mielonego wołowego
-grzyby mun 8 szt 
-opakowanie kiełków sojowych świeżych
-8 pieczarek
-mała marchewka  pokrojona w zapałkę
-mała cebula pokrojona w piórka
-sos sojowy 4 łyżki
-łyżeczka wegety
-pieprz do smaku
-olej 



Farsz:

Grzyby Mun wkładamy do miseczki i zalewamy wrzątkiem zostawiamy na ok. 20 min, aby zmiękły.



Tymczasem wszystkie pozostałe składniki czyli cebulę, pieczarki, marchewkę kroimy i  podsmażamy na patelni dodając grzyby mun i kiełki.






Gdy zeszklą się wkładamy mięso, doprawiamy sosem sojowym, wegetą i pieprzem. 
Usmażony farsz przekładamy do miseczki aby ostygł.



Makaron sojowy zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na 3 minuty. Następnie kroimy go w paski  ok. 5 cm i dodajemy do farszu. Wszystko dokładnie mieszamy, jeżeli smak jest za mało wyrazisty doprawiamy ewentualnie sosem sojowym lub innymi przyprawami wg gustu.



Czas na zwijanie sajgonek. Do płaskiego  talerza wlewamy ciepłą wodę i moczymy w niej papier ryżowy dosłownie na chwilkę i odwracamy na drugą stronę. Kiedy poczujemy, że będzie robił się miękki i śliski delikatnie przenosimy go na deskę jednocześnie uważając, żeby się nie porwał. 


Na brzeg papieru nakładamy dwie łyżki farszu  

Zwijamy dwa razy a następnie zwijamy boki i dalej jak gołąbki


Gotowe sajgonki odstawiamy na ok. 15-30 min.




BARDZO WAŻNE !!!
Sajgonki muszą przeschnąć, bo inaczej po wrzuceniu do tłuszczu zaczną puchnąć i się rozrywać !!!


Do garnka wlewamy ok. pół butelki oleju chyba że ktoś ma frytkownicę.



Czekamy na odpowiednią temperaturę i wrzucamy po dwie sajgonki – zauważyłam, że lubią się skleić dlatego najpierw wrzućcie jedną po chwili drugą, aż się zarumienią.
Gotowe sajgonki wyciągamy na papierowy ręcznik, aby pozbyć się nadmiaru tłuszczu.
Podawać ciepłe z ryżem i sosem słodko-kwaśnym  lub sojowym.




SMACZNEGO 








środa, 13 marca 2013

Mumbai - stolica Bollywood

O 20 wyjeżdżamy Paulo sleeping bus w kierunku Mumbaiu. Myśleliśmy, że trochę pośpimy. W końcu nie po to braliśmy kuszetkę, aby podczas 12 godzin podróży nie spać. Oj jakże ciężka była ta noc. Klimatyzacja odkręcona na maxa (tylko po to aby wypożyczyć kocyk za stosowną opłatą od kierowcy). Na zakrętach niemal spadało się z łóżek, strasznie telepało, no ale nic jakoś trzeba dojechać. 28 łóżek + kilka siedzeń w takim autobusie się znajduje. Po ok 13 godzinach znajdujemy się w Mumbaiu. Powiedzieliśmy kierowcy, że chcemy dostać się na lotnisko, to nas wysadził w odpowiednim miejscu na przesiadkę do taksi. Plan był prosty. Znajdujemy przechowalnie bagażu i idziemy na zwiedzanie miasta. Wylot do Polski mamy dopiero o 4 rano, a była dopiero 11 godzina. Ciężko było z przechowalnią, ale 2 osoby z grupy zostały na lotnisku i pilnowały bagażu, pozostała część ekipy ruszyła w poszukiwaniu taxi. Chcieliśmy się dostać najpierw pod Gate of India - symbolu Indii. Kawał drogi z lotniska i taxi kosztuje ok 1400 rupi. Nie mamy wyjścia, płacimy i jedziemy. Po drodze drastycznie zmienia się krajobraz - ze slumsów, gdzie ludzie mieszkają na ulicy, przejeżdżamy wielkim mostem i jakby inny świat. Znów przestali trąbić, nie ma tuk tuków, dużo wieżowców i tak jakoś bardzo ładnie. Prosimy kierowcę aby nas wysadził przy Subway na śniadanie i dalej sami dojdziemy do Gate of India.
Gate of India
To tutaj kilka lat temu były zamachy terrorystów. Zabarykadowali się w hotelu Taj Mahal i strzelali do turystów. Dowiedzieliśmy się również, że z tego miejsca można popłynąć na Elephant Island. Podchodzi do nas miejscowy handlarz i proponuje wycieczkę po najważniejszych punktach miasta. Cena za 3 osoby 2800 rupi. Niestety za drogo i mu dziękujemy. Swoją drogą bardziej natrętnego sprzedawcy nie widziałem. Łaził za nami dobre 2,5 godz i nie chciał zrozumieć, że nie chcemy z nim jechać. Po zamachach cały teren przy bramie jest odgrodzony i można wejść i wyjść tylko w jednym miejscu przez bramki z wykrywaczem metali. To samo wejście do hotelu Taj Mahal.
Hotel Taj Mahal
Hotel ten jest chyba najdroższym hotelem w Indiach. Doba z tego co się dowiadywaliśmy na polskie złotówki wynosiła ok. 1000 zł. Drinki na Goa kosztowały w barze 120 rupi tutaj za białego ruska - 800 rupi.  Poszliśmy trochę posiedzieć w hotelu i skorzystać z toalety.
Tutaj w Mumbaiu widać ogromną przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi ludźmi. Z jednej strony dzieci nagie latają i mieszkają na ulicach, ludzie załatwiają się do rzeki, z drugiej zaś strony mieszkają tu najbogatsi ludzie w Indiach. W jednym wieżowcu mieszka 5 osobowa rodzina i mają 150 osób obsługi.
Swoją drogą jak ktoś oglądał film Slumdog - milioner z ulicy - to ten film doskonale obrazuje życie w tym ogromnym mieście. Dosłownie widać to co było w filmie pokazane, dzieci biegające po ulicach z deformacjami ciała (w filmie były sceny jak dzieci są specjalnie okaleczane) na żywo wygląda to strasznie.
Wychodzimy z hotelu a facet od wycieczki po mieście czeka na nas dalej. W końcu się wkurzyłem i go pogoniłem, ale on pyta za ile chcemy tą wycieczkę. To mu mówię - 3000 rupi za 6 osób i odwozi nas na koniec na lotnisko. Zapytał ile płaciliśmy za taxi z lotniska tutaj - 1400 rupi, odpowiadam. Trochę mnie zbluzgał, że on za 4 godz. wycieczki ma 1600 dostać. W końcu zrozumiał chyba, że nie skorzystamy z jego usług. Na rejs na wyspę słoni było już za późno, ostatni rejs o 16 a była 16.10. No trudno. Za chwilę znów przybiega facet od wycieczki i mówi ok, zabiorę was za 500 rupi osoba. Zdecydowaliśmy się w końcu na objazd po mieście. Jedna osoba wróciła do czekających na lotnisku a my w 5 ruszyliśmy na objazd. 
Pierwszym punktem programu była ogromna pralnia na powietrzu - MAHALAXMI DHOBI GHAT.
MAHALAXMI DHOBI GHAT
Tutaj z rana ponad 600 osób pierze nie tylko swoje prywatne rzeczy, ale też pościel i obrusy ze wszystkich hoteli i restauracji z miasta. Trafiliśmy tutaj po południu, więc już było po praniu i ludzie odpoczywali, a pościel się suszyła. 
Kolejnym punktem był przepiękny dworzec Victoria. To tutaj m.in. kręcono sceny do Slumdoga. Wchodzimy do wnętrze i oczy zwariowały. Ogromy tłok i pełno ludzi na dworcu. Szybki spacer, bo kierowca kazał się spieszyć, jak chcemy zdążyć do muzeum Mahatma Gandhi. Podczas przebiegania przez ulicę zauważamy samochód z polską flagą - pewnie konsul jechał.
Dworzec Victoria
Kolejnym punktem programu był przejazd obok promenady i największej plaży w kierunku domu Mahatma Gandhi. W ostatniej chwili dojeżdżamy, bo był ogromny korek. W domu zdjęcia i wystawa z życia Gandhiego. Szybkie zwiedzanie, bo już późno i jedziemy na punkt widokowi i do ogrodów.
Dom Mahatma Gandhiego 
Dojeżdżamy na punkt widokowy i nasz kierowca oznajmia, że teraz pojedziemy z innym kierowcą na lotnisko, gdyż on ma za chwilę ostatni pociąg do domu, a rodzina na niego czeka. Żegnamy się i idziemy na spacer do punktu widokowego i do parku.

Niestety godzina już się późna zrobiła i czas wracać na lotnisko. Po drodze zajeżdżamy na kolację i ostatni posiłek przed samolotem. Po 2 godzinach w ogromnym korku dojeżdżamy na lotnisko i udajemy się do pozostałej części grupy. O 1 godzinie dopiero wpuszczali na lotnisko, więc coś trzeba było zrobić ze sobą przez ostatnie kilka godzin w Indiach. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i czas jakoś zleciał.
Ostatni posiłek w Indiach zaszkodził mi bardzo i tak jak przez całą podróż się trzymałem tak tu mnie trochę pogoniło.
Wybiła 1 godzina i udajemy się do odprawy. Po przejściu wszystkich kontroli jesteśmy już w głównym terminalu i czekamy przed bramkami na lot. Jeszcze trochę czasu, więc spacer po lotnisku, oglądanie pamiątek i asortymentu sklepów bezcłowych. Nadeszła pora na nasz lot. Ustawiła się kolejka, w większości ludzi jadących do pracy do Qataru. Cały samolot był oblegany przez pracowników.


To już niestety koniec naszej podróży. Jeszcze 3 godziny lotu, potem 3 godziny oczekiwania na przesiadkę w Katarze i 6 godzin lotu do Polski. 
Jakże szybko minęła wycieczka. Czas tak szybko zleciał. Teraz pierwszy raz mogę powiedzieć, że byłem za granicą, mimo tego, że wiele razy wyjeżdżałem już w swoim życiu. 
Indie, kraj wielu kontrastów, bardzo kolorowy. Ten kraj się kocha, albo nienawidzi. Chyba nieliczni z naszej grupy chcieliby tutaj jeszcze wrócić. 
Szczerze? Na mnie zrobiły ogromne wrażenie i mam pewien niedosyt, że nie zwiedziliśmy więcej. Bardzo żałuje, że nie udało się dotrzeć do Varanasi, zobaczyć jak to wszystko wygląda przy Gangesie, że nie odwiedziliśmy wielu innych miejsc. Bardzo, ale to bardzo mimo wszystko, mimo tego wszechobecnego brudu, hałasu, chciałbym tu wrócić. Generalnie zachłysnąłem się Azją i już czekam na kolejną podróż w tamtym kierunku.
Mówcie sobie co chcecie, ale Indie są na swój sposób piękne i nieobliczalne.
Jeżeli trafi Wam się możliwość wyjazdu tam, to się nie zastanawiajcie i lećcie, na pewno nie pożałujecie. Ludzie są bardzo pomocni, życzliwi i prawie każdy rozmawia po angielsku. 
Na początku spotkaliśmy kobietę z Polski, która na miesiąc sama przyleciała zwiedzać ten kraj. Dziwiliśmy się i podziwialiśmy, że jest bardzo odważna, ale z czasem przekonaliśmy się, iż nie ma się tak naprawdę czego bać.
Jeżeli ktokolwiek przed wyjazdem będzie miał jakieś pytania, chętnie pomogę, jeśli tylko będę potrafił.
Śmiało można pisać.
Mam nadzieję, że ktoś skorzysta kiedyś z mojej relacji i będzie pomocna przy wylocie do Indii.
To już jest koniec.. i nie ma już nic:(

Wkrótce zrobię mały konkurs, gdzie nagrodą będzie 16 smaków herbaty prosto z Indii.

wtorek, 12 marca 2013

GOA

Dalej jesteśmy jeszcze w Delhi. Pobudka o 6 rano, szybkie śniadanie i taxi na lotnisko już czeka. Po ok 40 minutach dojeżdżamy do lotniska. Ogromne międzynarodowe lotnisko o bardzo wysokim standardzie - nie to nie są Indie. Wylot mamy o 10 i lecimy Air India przez Mumbai do GOA.
Lądowanie na GOA, wyjście z samolotu i buch - po zimnym od klimatyzacji powietrzu w samolocie nagle uderza w nas fala gorącego i wilgotnego powietrza. Przez środek lotniska przebiega jakaś lokalna droga, więc tylko po naszym lądowaniu, ruch się wzmaga.
Szybka decyzja, że jedziemy na północ do miejscowości Baga. Szukamy taxi. Jest budka z pre-paid taxi, więc zamawiamy 2 klimatyzowane taxi. Cena 1100 rupi za 4 osoby. Jedziemy. Ale tutaj ładnie, palmy, słoneczko, słońce, czysto - tego nam było trzeba po tygodniu w syfie. Kierowcy proponują nam noclegi w Baga. Z racji tego, że kompletnie nic nie mieliśmy zarezerwowanego zgodziliśmy się, aby nam pokazali. Dojeżdżamy do miejsca docelowego i jakoś tak dziwnie, podobnie. Główna uliczka, same pamiątki, knajpki - mówimy Łeba w sezonie:).
Niestety noclegi zaproponowane przez kierowców okazały się zbyt drogie i brzydkie. Decydujemy się usiąść w knajpce coś zjeść i podzielić się na grupki w celu poszukiwania noclegów. Szybko okazuje się, że to miejsc jest już strasznie zniszczone przez turystów z Rosji, pod których wszystko jest przygotowane. Nawet nas z nimi mylą. Po 2 godzinach i zobaczeniu plaży, cen noclegów i stwierdzeniu, że tu jest syf i uciekamy stąd jak najszybciej. Chyba najlepsza decyzja podczas całego wyjazdu.


Wsiadamy w autobus, jedziemy 3 przystanki i każą nam się przesiąść do innego autobusu, który jedzie do większego miasta w celu przesiadki do Margao a następnie do Palolem. Z racji tego, że jest już wieczór i dowiadujemy się, że z Margao do Palolem rzadko jeżdżą autobusy - bierzemy kolejną taxi. Nikt nas nie chciał wziąć w 8 osób do jednego auta, mimo, że wcześniej nie było takiego problemu. No nic trzeba wziąć 2 taxi. Całą ekipą zmierzamy do umówionych samochodów, ale nagle podchodzi do nas gościu i proponuje nam, że weźmie nas wszystkich razem w cenie jednej taksówki. Nawet się nie zastanawialiśmy tylko zaczęliśmy się do niego ładować. Niestety facet dostał po twarzy od "kolegów" z oczekujących samochodów, za to, że zabrał im klientów. Niestety biznes is biznes i nie było sentymentów. Ruszamy, trochę ciasno, no ale to tylko 1,5 godz drogi.
Wysiadamy i szukamy noclegów. Znów się rozdzielamy a to już noc była. Część poszła do kafejki poszukać czegoś w necie, część rozmienić pieniądze i zobaczyć ogólnie miejscowość. Przypadkiem przed jedną kafejką spotykam polaków i pytam gdzie i za ile mieszkają i czy są miejsca. Udało się! Znaleźliśmy fajny pokój z klimatyzacją i bardzo blisko plaży i centrum. Cena 1100 rupi za 2 osoby za dobę. Wavelet Beach Resort - polecam to miejsce wybierającym się na GOA do Palolem. Bardzo mili i sympatyczni właściciele i dobre ceny (w Baga pokój 2 osobowy min. 2500 rupi).
Wavelet Beach Resort
Spotkanych polaków pytamy również gdzie dobrze zjeść i polecają nam meksykańską knajpę obok miejsca gdzie na początku się spotkaliśmy. Więc zostawiamy bagaże i idziemy do "karalucha". Dostajemy menu - same pyszności, których wcześniej w Indiach nigdzie nie było. Pierwsza myśl, zjemy pizze. Niestety było już ok 23 więc mieli wyłączony już piec do pizzy. Bierzemy krewetki, steki z rekina, paluszki rybne, soki ze świeżych owoców. Wszystko przepyszne i tanie! Już wiemy gdzie będziemy się stołować. Wieczorem jeszcze część poszła na plażę i do pokoju spać - jutro też jest dzień.
Wstajemy o 10, idziemy do naszej knajpki na śniadanie. Zamawiamy omleta z serkiem, świeży soczek, pyszne bułeczki z serkiem i pomidorkiem. Całość na nasze ok. 8 zł. Niestety od tej pory nasza meksykańska knajpa została nazwana "karaluch" a to za sprawą tych zwierzątek. No ale nas to nie zraziło.
Udajemy się na plaże. WOW! Takie pierwsze wrażenie. Aż teraz mam ciarki jak sobie pomyślę o tym widoku. Idziemy się przejść, porobić trochę zdjęć, pomoczyć stopy. Zaczepiają nas co chwila właściciele łódeczek na plaży i proponują rejs na delfiny. Mamy szczęście, bo dziś są blisko i będzie taniej - przekonuje jeden z właścicieli. Byliśmy tylko w 2 osoby więc mówimy, że możemy przyjść innym razem, jak będziemy w 8 osób. Wracając kusimy się na rejs, ale w głąb wyspy po rzece. 250 rupi za 2 osoby to jak za darmo za godzinny rejs.



Coś pięknego. Zupełna cisza - uszy aż szaleją po tygodniu z klaksonami w tle. Słychać śpiew ptaków, odgłosy małp z lasu, latające orły. Przepięknie.
Po rejsie wracamy do pokoju zostawić aparaty, kupić ręczniki na plażę i dołączamy do reszty grupy.
Idziemy całą bandą na plaże, zahaczając po drodze o monopol i zimne piwko. Woda ciepła jak zupa, spore fale - jesteśmy w raju.
Palolem beach
Zamawiamy rejs na delfiny. Dowiedzieliśmy się ile mniej więcej kosztują od naszej właścicielki i właśnie tyle ustalamy. Przy 8 osobach po 200 rupi. Zaczęły zbierać się czarne chmury więc idziemy na obiad. Zaczyna lać. Jak się później okazało w tym rejonie nasza właścicielka hotelu przez całe życie nie widziała deszczu o tej porze roku.

Kiedy przestaje padać idziemy do pokoju się przebrać i udajemy się wieczorem na drinki do baru. Było nam mało i zachciało się Bhang lassi. No nic raz się żyje więc wszystkiego trzeba spróbować. Potem jeszcze chwilkę poleżeliśmy na plaży i nagle chyba napój zaczął działać, bo zwijaliśmy się ze śmiechu idąc do hotelu. Pora spać.
Niestety drinki i napój zrobiły swoje i nie jestem w stanie wstać na 7 rano na delfiny. No nic trudno. Wstałem o 11, śniadanie i plaża. Za 100 rupi wynajmuje kajak i płynę w miejsce gdzie są wszystkie łódeczki. Tam muszą być delfiny. Spóźniłem się, bo odpłynęły. Wracam na brzeg, 2 godziny na słońcu, obiad we włoskiej knajpie, następnie zamawiamy całodniową wycieczkę do parku narodowego Bhagwan Mahaveer, na plantację przypraw i przejażdżkę słoniami. Po męczącym kolejnym dniu w raju pora spać.
Rano czeka na nas już samochód. Pakujemy się i ruszamy na wycieczkę, która okazała się niestety droga i beznadziejna. Jedynie w parku narodowym wodospad i małpy fajne, ale ferma słoni to totalny niewypał. Strasznie drogie - każda osobna atrakcja 700 rupi (spacer na słoni, kąpiel ze słoniem, polanie wodą to wszystko osobne atrakcje). Kupujemy sok ze świeżo wyciskanego bambusa. 2 osoby decydują się na słonie , ale wracają strasznie niezadowolone.




Kolejną atrakcją na jaką nas zabierają jest plantacja przypraw. Nawet po słoniach nikomu tam się nie chciało i prosimy aby nas zabrał w jakieś inne miejsce. Zawozi nas na zupełnie inną i dużą plantację, gdzie w cenie wejścia (400 rupi osoba) jest lunch. Beznadziejny, bo beznadziejny ale był. Na deser kiść bananów, która wisiała sobie przy zadaszeniu. Ruszamy na zwiedzanie plantacji przypraw. M.in. dowiadujemy się jak rośnie cynamon, wanilia, szafran, kardamon, kawa, ananasy. Z tym będzie związany konkurs, który wkrótce pojawi się na blogu. Do wygrania zestaw herbat prosto z Indii.
Wszyscy już zmęczeni i udajemy się do hotelu. Gorący wieczór spędzamy na kocyku na plaży sącząc drinki. Przybłąkał się do nas jeden z wielu chodzących bezpańsko po plaży psów. Tak się zżył z nami, że każdy kto chciał się do nas zbliżyć, bądź przechodził obok koca został obszczekany i pogoniony przez naszego "Janusza". Tak mija nam kolejny dzień.
Następnego dnia standardowo śniadanie i  plaża. Po 2 godzinach na słońcu decydujemy się na skutery. Dostaliśmy od polaków namiary na bezludną plażę, na którą rano wybrały się już 2 osoby od nas. Postanawiamy do nich dołączyć. Skuter 250 rupi za dzień, motocykl 300 rupi. Jako, że od czasu zdania prawka na motocykl nie miałem okazji pojeździć - wypożyczam go. Paliwo 70 rupi za 1 l. Tankujemy i jedziemy. Spotykamy po drodze naszą dwójkę, która już wracała coś zjeść, ale jadą nam pokazać gdzie jest  ta plaża - Galgibaga beach. Niestety w pewnym momencie jedna osoba się wywaliła na skuterze i trochę przetarła o asfalt. Co chwilę zatrzymują się miejscowi i proponują pomoc. Decydujemy, że wzywamy pogotowie, bo uderzyła głową o asfalt. Całe szczęści oprócz zadrapań nic się nie stało. Ja z Wiktorem udajemy się jeszcze na zachód słońca na tą bezludną plażę.
Galgibaga beach
Galgibaga beach
Wracamy, oddajemy skuterki i zamawiamy na następny dzień od rana.
Rano wybieramy się na wczorajszą plażę. Tam czekamy na pozostałą ekipę, która poszła jeszcze na śniadanie. Zero ludzi, spore fale i tutaj naprawdę zobaczyłem pierwszy raz co to znaczy prąd morski. Był bardzo silny, ale zabawa była przednia. Po jakimś czasie dojeżdża do nas reszta i ruszamy na kolejną bezludną i najpiękniejsza plażę jaką widzieliśmy na GOA - Polem beach. To tutaj dopiero jest jak w raju. Palmy, przepiękne bungalowy przy plaży, praktycznie nikogo, oprócz obsługi.
Polem beach

Polem beach
Zbliża się wieczór, więc pora wracać do hotelu, bo 2 pary wybierają się dziś na noc do bungalowów na wysepkę. Zostawiają u nas bagaże, razem idziemy na kolację, świeże rybki (rekiny, tuńczyki porcja ok 300 rupi z frytkami i surówką) i rozstajemy się na ostatnią noc na GOA.  
Ostatni dzień w tych przepięknych rejonach Indii. Doba hotelowa kończy się o 11, ale przemiła właścicielka pozwala nam zostawić bagaże i po plaży wziąć prysznic przed podróżą. Mamy kupione bilety na sypialniany autobus. Po całym dniu na plaży i obiedzie czeka na nas już taxi. Musieliśmy dostać się do Margao, skąd ruszał nasz nocny autobus do Mumbai. Cena za kuszetkę 950 rupi za osobę. 600 km 12 godzin jazdy. Jutro będziemy w stolicy Bollywood. CDN.


Poprzednie dni:
1. Indie - start wyprawy (Qatar)
2. Jodhpur - niebieskie miasto
3. Jaipur - różowe miasto
4. Agra - Taj Mahal
5. Delhi - stolica Indii

Film z podróży:
1. Film z wyprawy do Indii




Zobacz także:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...